Jako że nigdy nie jeździłem na szosie, a kiedyś myślałem nawet nad składaniem czegoś dla siebie (może kiedyś o tym pisałem), to nie mogłem skuszony dobrą pogodą nie wziąć sobie na weekend jakiegoś rowerka do bardziej asfaltowej jazdy.
![]() |
Aż się prosi żeby jeździć |
W pierwsze 15 kilometrów na szosówce nauczyłem się już czegoś nowego. Już wiem czemu szosowcy narzekają na ścieżki rowerowe. Niby na MTB też czuć kostkę i krawężniki na wjazdach, ale na szosie nie jest to już tylko puknięcie ale jebnięcie. Tak samo każda nierówność asfaltu. Na szczęście umiejętności ostrzejszej jazdy jak i to że jestem dosyć lekki pozwoliły mi nieco pomóc sobie z krawężnikami. Leciutkim bunny hopem, leciutkim i oczywiście delikatnym :P
Teraz przynajmniej mogę się na poważnie przymierzać do składania własnego roweru. Nawet po krótkim szosowaniu czuć już co nie pasuje, co mogłoby być krótsze, a co wyższe itp. Oczywiście te ok. 100 km które zrobiłem w ten weekend nie wystarczą do dobrego ułożenia się, na rowerze i do poznania co mi pasuje, ale to nie było ostanie jedyne 100 km, na tym rowerze :)
Mam bowiem lekkie szczęście że jestem chyba najniższy z ekipy i 54-ka pasuje chyba tylko na mnie. Póki co rower stoi jeszcze u mnie w pokoju na DIY stojaczku o którym napiszę niebawem i jest na tyle czysta że nikt nie ma nic przeciwko, w przeciwieństwie do tego jak wstawiam Horneta do pokoju i sypie się z niego błoto :D Jutro jadę już z odwróconym mostkiem, mam nadzieję że będzie lepiej niż do tej pory, bo czułem coś że jest albo za nisko albo za daleko. Potem odstawić tylko rower na wieszak i czekać do kolejnego weekendu. O ile będzie pogoda. Jak nie będzie to będzie czas na katowanie MTB w błocie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz