poniedziałek, 4 maja 2015

Wypad na toruńską Skarpę i dowód na bycie homo sapiens

Co cechuje człowieka rozumnego? Czy nie czasem to że stara się w kreatywny sposób rozwiązywać problemy? Albo to że potrafi zrobić coś z niczego? To byłoby chyba to. Ale o co chodzi? O tym dokładniej za chwilę, teraz bardziej ogólnie bo muszę się pochwalić wszystkim :D

Tak więc byliśmy w sobotę pierwszy raz na toruńskiej Skarpie. Jako że była majówka, w dodatku sobota, a Arriva RP już rozpoczęła swoją rowerową promocję, tak więc wybraliśmy się tam pociągiem. Ponieważ i tak mam miesięczny do Torunia to cały przejazd w tą i z powrotem kosztował mnie równe 2 złote.

Wszystko było by całkiem piękne gdyby nie to że już u nas na peronie Marek zauważył już czemu mu coś pyka w napędzie. Nie nie były to łożyska czy luz na korbie. To był łańcuch, a konkretnie jedno z ogniw, którego było wtedy już może tylko pół. No cóż, szkoda się zawracać, pomyśleliśmy że skoro jeździł tak już kilka tygodni i nie wiedział to zaraz nie pęknie, a nawet jakby co to coś się wykombinuje.

Taaa, takie myślenie jest chyba najgorsze, bo potem człowiek się ogranicza, uważa, chucha, dmucha a i tak pęka i tak.

Nie inaczej było też tym razem. No fajnie, "łańcuch się skończył", jest sobota, w sumie to święto, 50 km od domu, z 8 od dworca. To w sumie trochę tak jakby być w ciemnej dupie. No ale przecież pierwotni radzili sobie bez skuwaczy (ale też i bez rowerów i łańcuchów :D), za młotek robił im kamień, a za główne narzędzie jakiś kawałek żelastwa albo coś co mieli pod ręką.

Coś jednak mamy z pierwotnych. Po długich bojach z łańcuchem, udało się skrócić łańcuch o pęknięte ogniwo i ponownie skuć go kamieniem i kawałkiem jakieś dziwnego żelastwa które leżało sobie na ziemi.

Proces rozkuwania uszkodzonej części
Stół i narzędzia warsztatowe
Nawet nie pytajcie po co, ostatecznie jest normalnie
 Może i mając odpowiednie narzędzia poszło by szybciej, ale w ten sposób przynajmniej udowodniliśmy że się da i że nawet w mocno kiepskiej sytuacji można sobie jakoś poradzić korzystając z kamienia. Cały proces zajął Markowi chyba z godzinę, potem już nie miał żadnej usterki.

On nie :D Tylko ja dwa razy kapeć. Raz typowym skake na kamieniach, drugi raz to było już chyba przez to moje słynne ucinanie wentyli (o tym chyba coś niedługo napiszę bo w sumie jest o czym) :D 

Na szczęście otwarte było OBI i udało się nam tam odnaleźć jakiś zestaw naprawczy do dętek. Przyznam że wtedy pierwszy raz używałem łyżek do opon innych niż jakieś śrubokręty czy noże stołowe. Cała ta przyjemność, razem z łatkami, klejem, kawałkiem papierku ściernego i wyżej wspomnianymi łyżkami, kosztowała mnie jakoś 6-7 złotych. Przyznam że fajne te łyżki, niby to to samo co jakieś noże czy coś, ale jednak mimo stosunkowo małej dźwigni opona schodzi z obręczy zadziwiająco łatwo. Może to zasługa tego że po prostu plastik łatwiej ślizga się po obręczy. Chyba tak bo żadna inna opcja nie pozostaje.

Zestawik i rękawice na gripiach (bo bardziej szkoda)
Trzeba uważnie czytać instrukcję
Naprawa w toku.
Zimkowi też musiało się coś stać, ale to już nie była taka poważna sprawa. Miał tylko małe problemy z napinaczem, ale to był na tyle prosty problem że został naprawiony prawie że z kopa, no może z użyciem jakiegoś twardego przedłużenia ręki.

Zdjęć z jazdy raczej nie wiele, a jeśli już są to nieciekawe (dać kamerę młodemu :/). Jednak na kolejny raz na pewno będzie więcej. Kiedy kolejny raz, nie wiem. Raczej niedługo, bo było nawet ciekawie mimo że nie moje klimaty (no oprócz tego fajnego ponad 3 metrowego dropa :D). Typowe DH po korzeniach i kamieniach wielkości głowy mnie średnio jara, tak samo jak sam 4X. Ale nie oznacza to że nie lubię popróbować i poćwiczyć coś innego niż nasze 8 metrowe loty. Także niedługo tam wracam z pełnym uśmiechem na twarzy. Miejmy nadzieję że tym razem sprzęt będzie bardziej przyjazny i będziemy po prostu jeździć do końca sił :D

I tak na zakończenie fotka z pociągu:

Coś za duże te rowery :D